...

I kochałam Cię z całego serca. Każdą cząsteczką swojego ciała. I chciałam Ci towarzyszyć do ostatniego dnia tego pojebanego świata. Chciałam żebyś zawsze trzymał mnie mocno za rękę. Pragnęłam czułości płynącej ze wzroku. Namiętności. Wiecznego uczucia. Białej sukni i tej wzruszającej przysięgi „I że Cię nie opuszczę…”. Ale oczekiwałam zbyt wiele. Trzeba było mnie zdeptać jak małą mrówkę, ponieważ chciałam zbyt wiele. To było dla Ciebie niewykonalne, choć obiecywałeś. Choć to ty pierwszy się we mnie zakochałeś. A ja się na Ciebie otworzyłam, stałam się zupełnie naga i oddałam Ci się taka, z całą moją duszą. Z moimi wadami i zaletami. I zaakceptowałam Cię wtedy, gdy zgodziłam się z Tobą dzielić swoje życie. A potem bum! Wszystko się popsuło i nie wiem czy można to naprawić. Ty nie chciałeś NAS ratować. A teraz nie ma już nas, istniejemy osobno, kilometry o siebie. I siedzę sama, wpatrując się w sufit i słuchając Celine Dion. I chyba już nigdy nie będę się uśmiechać przy Franku. I nigdy nie pójdę do Manekina ani do Absyntu, bo to były nasze miejsca. I spalę wszystkie zdjęcia, bo patrzenie na te piękne, wspólne chwile mnie zabija. Niszczy mnie od środka. Czuję się taka mała, maluteńka. I taka słaba. I jakby było mnie pół. I serce gdzieś wypadło, chyba się potrzaskało. Nikt nie chce go skleić, chyba nawet by nie potrafił. Nie tak prosto zapomnieć o tych wszystkich uśmiechach, wyjątkowych chwilach, wyznaniach. 

Powiedz tylko, dlaczego? Co zrobiłam nie tak, że postanowiłeś wbić mi nóż w plecy? Wiem, że to czytasz, wiem, że chcesz wiedzieć co się ze mną dzieje. Więc Ci powiem – umieram, przez Ciebie. A ty siedzisz i mam wrażenie, że nic sobie z tego nie robisz.

Tego bloga dedykuję właśnie Tobie, już nigdy tu nie wrócę. 

1 komentarz: