prywatna majowa apokalipsa



 Im bliżej do nieubłaganie zbliżającego się dnia mojej osobistej i prywatnej apokalipsy, tym bardziej trzęsą mi się nogi  i drgają powieki. Niezliczona ilość tików nerwowych daje znać o sobie, w najmniej oczekiwanych momentach. Chciałoby się powiedzieć temu złośliwemu stresowi "Idź sobie precz!", ale on wcale by się nas nie posłuchał. Cóż za paradoks, że kiedy była taka możliwość nie robiłam nic aby czuć później satysfakcję, zero pracy nad sobą, dążenia do rozwoju i brak chęci oraz ambicji. Nie ustawiłam sobie poprzeczki wysoko, nie pragnęłam zwycięstwa bardziej niż czekolady. Rozleniwiłam się, popadłam w stagnację i bujałam w obłokach, robiąc wszystko oprócz rzeczy koniecznych. Nastał czas płaczu i zgrzytania zębów, kiedy zostało jedynie kilka chwil i żadnych możliwości na poprawę. Zostało nam - maturzystom - modlić się o łaskę i ufać przeznaczeniu. 



1 komentarz:

  1. pomyśl sobie, że i tak teraz niczego nie wykujesz... stres bywa czasem motywujący. Tobie takiego życzę. módl się, zjedz dobre śniadanie, popatrz przez okno - dziś piękna pogoda dla was (uśmiecham się), napij się jakiejś ulubionej herbaty i do dzieła. wierzę w Ciebie. daj znać jak poszło. dziś wielu moich znajomych ma ten dzień apokalipsy, więc nie jesteś sama z tym ciężarem.

    OdpowiedzUsuń